V Niedziela po Wielkanocy
O Samarytance
J 4, 5-42
Najświątobliwszy Jan Złotousty wygłosił w patriarszym mieście Konstantynopolu poruszające i wznoszące ku Bogu ludzkie serca homilie na ustęp z Pisma opowiadający o działalności Zbawiciela w Samarii. Inicjując egzegezę tego tekstu święty podkreśla, że często działanie Świętego Ducha opisywane jest jako łaska ognia bądź wody (np. Mt 3, 11; J 7, 38). Pomimo pozornej sprzeczności wynikającej ze znoszenia się tych elementów w świecie fizycznym, nie chodzi o dwie różne substancje, a o dwa różne skutki wynikające z jednego uświęcającego źródła: rozpalenie i oczyszczenie duszy ku Bogu oraz orzeźwienie i oczyszczenie ciała. Mowa o skutkach chrztu, czyli ontycznie pełnego zanurzenia w zbawczych misteriach śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, jakiego, co wiemy z Ewangelii, dokonywali towarzyszący Zbawicielowi apostołowie. Teraz Chrystus odbywa rozmowę z kobietą, która w świetle obyczajów tamtego miejsca i czasu, nie powinna mieć miejsca. Prosi ją o wodę z pobliskiego źródła, lecz tylko po to, aby samemu dać się jej napić wody życia wiecznego. To zachłyśnięcie się wodą chrzcielną, nurkowanie w niej, jest współuczestniczeniem człowieka w życiu całej Trójcy. Chryzostom podziwiał gorliwość i mądrość samarytańskiej kobiety z Sychar. Ona wiedziała, że kto stoi przed Zbawicielem twarzą w twarz, musi zostawić za sobą całe swoje grzeszne życie. Z własnej woli, jak dodaje nasz święty komentator, pełniła posługę apostolską i ewangelizowała całe swoje miasto: nie narzucając się nikomu dawała proste i dosadne świadectwo – nie o sobie, lecz o Nim.
Chryzostom pyta, czy Jezus Chrystus nie powinien przebywać raczej wśród błogosławionych Samarytan, którzy nie widzieli nadprzyrodzonych znaków, a uwierzyli w Niego jako zbawiciela świata, kochających Go szczerze i pragnących Jego obecności nieustannie, aniżeli pośród Żydów, którzy Go odrzucili, piętnowali, prześladowali i ostatecznie doprowadzili do śmierci. Samarytanie jednak wyrzekli się samych siebie w swojej wierze w Zbawiciela, bo wiarę w Niego, zanim sam przyszedł do Nich, przyniosła im kobieta – w ich tradycji z gruntu niewiarygodna. Tym samym zrobili miejsce dla Boga we własnych wnętrzach – zawarli z nim nowe Przymierze, które wypełni się poprzez Zmartwychwstanie Syna Człowieczego. Zaskakujące jest także to, że Zbawiciel przebywał w Samarii zaledwie dwa dni, a w oczach przeciwników, jakich później spotyka, już uznawany jest za Samarytanina (por. Mt 11, 23). Jak wiele jeszcze trzeba, byśmy i my stali się Samarytanami?