23 Niedziela po Trójcy Świętej – 3 XI 2013
I przybyli do Betsaidy. I przyprowadzili do niego ślepego, i prosili go, aby się go dotknął. A On wziął ślepego za rękę, wyprowadził go poza wieś, plunął w jego oczy, włożył nań ręce i zapytał go: Czy widzisz coś? A ten, przejrzawszy, rzekł: Spostrzegam ludzi, a gdy chodzą, wyglądają mi jak drzewa. Potem znowu położył ręce na jego oczy, a on przejrzał i został uzdrowiony; i widział wszystko wyraźnie.
Mk 8,22-25
Kiedy ktoś próbuje szybko zamknąć dyskusję na temat cierpienia, jego przyczyn i sensu, stwierdza często autorytatywnie, że cierpienie człowieka wzmacnia, a nawet uszlachetnia. Przypomina się wtedy ciężko chory ks. Józef Tischner, który nie mogąc już mówić, napisał podobno na kartce: „Nie uszlachetnia…” Zdarza się nieraz, że walka z chorobą czy walka z cierpieniem uszlachetniają, jednak samo cierpienie jest złem, z którym należy walczyć.
Trudno pogodzić się z faktem, że nie znamy często odpowiedzi na pytanie: DLACZEGO? Że trzeba powoli przejść przez to doświadczenie. Uczyć się szukać drogi, rozumieć, docierać do odpowiedzi… Owszem zdarzają się cuda, jak w przypadku niewidomego, który został uzdrowiony przez Jezusa. Być może sami nawet byliśmy świadkami niezwykłych wydarzeń, gdy Bóg w sposób cudowny odpowiedział na modlitwę. Z pewnością, za takie doświadczenia, jesteśmy Bogu wdzięczni. Ale to „tylko” cuda, które z natury wydarzają się rzadko. Nie mogą więc być oczekiwanym przez nas sposobem rozwiązywania życiowych problemów.
A może to kwestia dojrzałości i wrażliwości? Wiara pozwala przyjmować życie takim, jakie ono jest: walczyć z cierpieniem, cieszyć się dobrem. Wiara pomaga dostrzec, że jeśli życie bywa niesprawiedliwe, to wcale nie oznacza, że Bóg jest niesprawiedliwy. Wreszcie – wiara chroni nas przed wyobrażaniem sobie Boga, jako wielkiego „gracza”, który przestawia wydarzenia w naszym życiu, jak pionki w grze – raz da nam przeżyć coś radosnego, raz dotknie jakimś nieszczęściem, a innym razem przetestuje naszą wiarę.
Być może dojrzałość wiary polega na tym, że w pewnym momencie trzeba przestać oczekiwać od Boga, by rozwiązywał moje, czy Twoje problemy? Może musi nadejść taki dzień, w którym sobie uświadomimy, że już nie jesteśmy dziećmi, które oczekują, by rodzic w każdej sytuacji ochronił, zabezpieczył, wziął na siebie odpowiedzialność, a do tego jeszcze pobawił się z nami i zorganizował czas? Może trzeba popatrzeć na Boga, jak na źródło i oparcie dla wiary, dzięki której zyskuje się siłę do samodzielnego życia? Do walki z cierpieniem, do cieszenia się dobrem, do wszystkiego, co niesie życie? Wreszcie może cudem nie zawsze bywa nadprzyrodzona ingerencja Boga w nasze życie, ale uświadomienie sobie, że w Bogu mamy siłę, by radzić sobie w życiu samodzielnie?
Rodzic, który uczy dziecko jazdy na rowerze, do pewnego momentu biegnie i pomaga utrzymać równowagę, ale przychodzi chwila, gdy musi rower puścić, by dziecko mogło jechać samo i doznawać radości samodzielnej jazdy. Być może i Bóg otacza nas opieką nie po to, aby rozwiązywać wszystkie nasze problemy, ale by nas uczyć i pewnego dnia powiedzieć: – Idź. Zobacz jakie życie może być piękne. Wiesz, co cię może spotkać, uczyłem cię tego. Masz wrażliwość by cieszyć się pięknem i siłę, by przejść przez zło i cierpienie.
Być może osiągnięcie takiej właśnie dojrzałości bywa prawdziwym cudem życia z Bogiem?