“Uzdrów mnie, Panie, a będę uzdrowiony; wybaw mnie, a będę wybawiony” (Jr 17,14)
Jednym z najbardziej dojmujących doświadczeń w życiu człowieka wierzącego jest krzywda ze strony sióstr i braci. Nic tak nie rani, jak ból zadany ze strony tych, którzy tak samo wierzą i wyznają. Czasami mamy wrażenie, że ziemia usuwa nam się spod nóg. Pytamy wtedy o sens podstawowych pojęć i wartości. Jak to możliwe, że i Kościół nie jest wolny od podłości, małości – po prostu zła…?
Na to pytanie można udzielić sobie dwojakiej odpowiedzi.
Można stwierdzić, że cóż! – człowiek jest tylko człowiekiem. I choćby nawet był chrześcijaninem, to jego stara natura, stary człowiek, pospolity Adam wychodzi z niego raz po raz. Jesteśmy zarówno sprawiedliwi, bo usprawiedliwieni przez Krzyż Chrystusa, ale i grzeszni, przyziemni, a bywa że zaprzedani grzechowi, jak pisze o tym św. Paweł.
Można jednak zareagować inaczej – i poszukać schronienia. U Boga. Tego, który szuka nas, czeka i na nas wygląda. Który wychodzi naprzeciw naszej krzywdzie. U Boga, który w Chrystusie doświadczył od człowieka wszystkiego, co złe i przeklęte. – Ten Bóg i taki właśnie Bóg potrafi nas przytulić i utulić. Uzdrowić nas i wybawić.
A gdy już doznamy ukojenia i osuszymy łzy po drzazdze brata, usposobi nas Pan, abyśmy usunęli z nas własną belkę – jako (być może) ostatnią przeszkodę na drodze do przebaczenia doznanych krzywd.
Ks. radca Andrzej Dębski