“Oznajmiono ci, człowiecze, co jest dobre i czego Pan żąda od ciebie; tylko, abyś wypełniał prawo, okazywał miłość bratnią i w pokorze obcował ze swoim Bogiem” (Mi 6,8)
Można powiedzieć, że w powyższym zdaniu zapisano program Ewangelii. Ale to złudne wrażenie. Czegoś bowiem brakuje. Kogoś…
Pamiętam, jak ten tekst posłużył jako motto jednego z niemieckich Kirchentagów. Plakaty z tym hasłem wisiały w przestrzeni publicznej dosłownie wszędzie. Czytelnik miał wrażenie, że styka się z czymś, co jest w zasięgu jego ręki; to były czasy, gdy Pan Bóg nie był jeszcze tak kategorycznie rugowany do sfery prywatności. Bo czyż żądania wykonania prawa, zwłaszcza w społeczeństwie niemieckim, okazywanie usłużnego szacunku, który można nazwać miłością, a także obcowanie z Bogiem, którego dość dobrze znali wczoraj ojcowie, nie było jakby skrojone na miarę porządnego obywatela w sercu Europy?
Ale minęło niewiele lat i okazało się, że prawo niekoniecznie jest aksjomatem, miłość bratnia skonfrontowana z islamem wygląda na słabość indywidualistów, zaś obcowanie z Bogiem, w dodatku pokorne, okazało się pełnić rolę pietystycznego sloganu przodków. Pojawił się nowy bożek – polityczna poprawność.
Obecnie żyjemy w oparciu o tzw. wartości. Dla jednych to, dla drugich co innego. Wszystko jest dozwolone, o ile nie gwałci fetysza wolności. Problem w tym, że my chrześcijanie też łyknęliśmy ten sposób przyswajania tego, co wokół. Multikulti oraz ekumenizm wszystkich ze wszystkimi, byle tylko chciał do nas przyjść jako tzw. sympatyk, w zupełności nam wystarczają…
A dlaczego nam wystarczają? Ponieważ Chrystus przestał być naszą Drogą, Prawdą i Życiem. W pojedynczej liczbie. Na prawach wyłączności.
Ks. radca Andrzej Dębski